Nie mielibyście ochoty przenieść się na trochę na Islandię? Tym razem jednak nie musicie brać urlopu. Jedyne czego trzeba, to wolny wieczór. Czegoś takiego dawno nie było. Być może nie było tego wcale. W kinach od niedawna grają aż dwa islandzkie filmy! „Barany. Islandzka opowieść” i „Fúsi”. Dziś będzie o tym pierwszym.
Jako zagorzali kinomaniacy nie czekaliśmy długo i prędko wybraliśmy się na seans. Zdradzimy Wam, iż ta kameralna i ujmująca opowieść uchyli Wam rąbka tajemnicy o życiu na Islandii. Jest to historia dwóch zwaśnionych i wyjątkowo upartych braci, którzy zmuszeni są podjąć próbę komunikacji po sporze, który trwał zgoła czterdzieści lat. Stawka jest nie byle jaka, ponieważ gra toczy się o ich dotychczasowy model życia i to, co umiłowali najbardziej – owce.
Na Islandii owce cieszą się ogromnym szacunkiem i może zabrzmi to dziwacznie, lecz zyskują sobie niekiedy status członków islandzkich rodzin. Podobnym uczuciem darzone są w filmie. A więc człowiek i zwierz, acz udomowiony, ot niepozorna powiastka, ale ładunek mająca w sobie iście wybuchowy.
Prócz tego urzekają w obrazie krajobrazy. Filmowe plenery ukazują surowe islandzkie oblicze, przy czym to mniej spektakularne i wiejskie w charakterze. Jak to najczęściej na Islandii bywa wkoło widać nie więcej aniżeli wielkie nic, z tym że owa pustka magnetyzuje w sposób wręcz szalony. Aż zbaranieć można, lecz całe szczęście, że z podziwu. Wszystko to przypieczętowane cierpkim, skandynawskim poczuciem humoru porusza i refleksyjnie nastraja, w pewien sposób przypominając „Prostą historię” Davida Lyncha. Nam „Barany” spodobały się bardzo, więc gorąco polecamy Wam zapoznanie się z filmem! Szukajcie go w kinach studyjnych. A po seansie podzielcie się z nami wrażeniami.